Stało się to na Kursie Emaus, w którym uczestniczyłam w ostatni weekend. To była ucieczka z domu, który po śmierci Męża stał się dla mnie obcy i pusty. Pierwszego dnia (w piątek) było mi bardzo trudno. Starannie ukrywałam łzy, które napływały do oczu. Tak było do momentu, gdy podczas konferencji usłyszałam o ucieczce uczniów z Jerozolimy do Emaus. Sfrustrowani i zawiedzeni bardzo się bali, stąd ta ucieczka. Wszystko się zmieniło, gdy dołączył do nich Jezus. Jego obecność i rozmowy sprawiły, że pełni mocy wrócili do Jerozolimy, aby ogłaszać zmartwychwstanie Pana. Utożsamiłam się z nimi i poczułam, że tym uczniem bez imienia jestem ja i że obok mnie idzie Jezus.  On zabrał mój ból, a ja definitywnie  oddałam Mu swego Męża. Mój powrót do domu można porównać z powrotem uczniów do Jerozolimy. Chcę pracować na chwałę Pana na miarę moich sił i możliwości.

Niech we wszystkim będzie uwielbiony nasz Pan, Jezus Chrystus!