Po raz kolejny przekonałam się, że to zaszczyt i łaska służyć Panu!
Podczas styczniowego kursu Nowe Życie doświadczyłam zdecydowanie intensywniej Bożej Miłości, niż na moim Nowym Życiu gdy go przeżywałam jako uczestniczka. Kiedy dostałam od księdza konferencję o zbawieniu i zaczęłam się do niej przygotowywać, nie miałam wątpliwości, że to do mnie. Szczególnie dotknęło mnie jedno zdanie z konspektu, że „nie kochasz siebie ani nie cenisz siebie jak czyni to Bóg”…  Od zawsze miałam z tym problem… kiepskie poczucie własnej wartości, niska samoocena, zaprzeczanie faktom, które mówią inaczej… Wiedziałam, że Bóg mnie kocha ale…. I o to „ale ” się wszystko rozbija. W nocy z piątku na sobotę Pan przyszedł z takim konkretnym obrazem, że przepłakałam ze szczęścia jakiś czas. Zrozumiałam, że był dla mnie Bogiem i Panem ale nie pozwoliłam aby był moim Ojcem – Tatą…  Kiedy miałam 8 lat tuż przed świętami Bożego Narodzenia zmarł nagle mój tata, miał 37 lat. Ta trauma zaważyła na całym moim życiu. Nie mogłam tego pojąć, bo tata był sportowcem. Jaki zawał? Był silnym, kochającym nas człowiekiem. To on zaszczepił we mnie pasję pływacką i narciarską – w tamtym czasie ( koniec lat 70 i rok 80. to nie było dla wszystkich osiągalne. Zabierał nas na wakacje, ferie zimowe, uczył strzelać z karabinków i masę szalonych rzeczy… Postawiłam mojego tatę na piedestał. Wszystkie wspomnienia z moim tatą miałam do 8 roku życia i wszystkie były cudowne. W przeciwieństwie do mojego męża, który swego tatę kojarzy dopiero od swojej  pierwszej Komunii Św. i jego pierwsze wspomnienie o tacie nie jest dobre. Na mojej pierwszej Komunii Św. mego taty już nie było… Pamiętam, że prosiłam wtedy Boga, żeby zwrócił mi tatę. Ja naprawdę w to wierzyłam!
Temat taty był tematem świętym dla mnie i moich sióstr. Nikt poza nami nie miał do niego dostępu. Rzadko rozmawiałyśmy o nim, bo zawsze to kończyło się łzami i bólem… I tak przez wiele lat mojego życia. Pochowałam mojego tatę dopiero jako dorosła kobieta, miałam wtedy już dobrze po 30 roku życia. Właściwie zostałam do tego zmuszona przez napisanie o nim artykułu – nigdy nie byłam asertywna, nawet nie lubię tego słowa, i nie umiałam odmówić…ale byłam wściekła, że karzą mi świętość mojego taty, przelać na papier. To jednak okazało się oczyszczające, bo od tamtego momentu mogę mówić o moim tacie, czasem jeszcze w emocjach ale mogę o nim mówić. Postawiłam mojego ziemskiego tatę na piedestał, zamknęłam go niemal w tabernakulum. Jego strata zachwiała moim życiem, straciłam poczucie bezpieczeństwa – stąd wszystkie problemy z nie akceptowaniem siebie itp. Przez wiele lat życia Pan mnie jednak nie zostawiał, przyciągał mnie do Siebie, dokonywał i ciągle dokonuje cudów w moim życiu (czasem naprawdę wielkich, uratował życie naszego synka). Jednak dopiero w nocy z piątku na sobotę zrozumiałam, że to ON jest moim ojcem – tatą, kimś kto się o mnie nieustannie troszczy. Dał mi na ziemi fantastycznego tatę i chwała Mu za to. Na krótko co prawda ale nie liczy się ilość tylko jakość! Ta piątkowa noc była uzdrawiająca.Przebaczyłam Mu za ten krótki czas z tatą ziemskim, przebaczyłam też samej sobie, że 35 lat trwało nim pozwoliłam się MU kochać jak Ojcu – Tacie. Wierzę i ufam, że będzie uzdrawiał zranienia mojego serca, które poniekąd sama sobie zafundowałam nie pozwalając MU się kochać jak Jego ukochana córka. To co się wydarzyło na tym kursie to kolejny cud w moim życiu! Chwała Ci Panie!!! Bądź uwielbiony Panie!!!

Monika, 41 lat