Chciałabym podzielić się tym, co  niezwykłego spotkało mnie podczas urlopu, jaki spędzałam w tym roku z dwójką moich dzieci w polskich Tatrach.
Ma to związek z kontuzją kolana, jakiej doznałam  kiedyś na nartach. Uratowała mnie wówczas modlitwa Jezusowa. Wierzę i ufam, że tylko dzięki temu obyło się bez ściągania mnie helikopterem, a potem zapowiadanej wcześniej operacji. Dzięki Bogu nadal jeżdżę na nartach i chodzę po górach. Nie mniej jednak wspomniane kolano dokucza mi zwłaszcza podczas schodzenia z górskich szlaków. Tak było również na początku tegorocznego pobytu w górach. Dlatego używałam elastycznych opasek, by trochę je odciążyć. Mimo wszystko schodzenie było dla mnie trudne i bolesne. Z tego powodu od dłuższego czasu schodziłam po schodach lub ze szlaku zawsze po jednym stopniu, stawiając nogę z wielką uwagą, by maksymalnie oszczędzić kolano. Z tego powodu zawsze opóźniałam całą eskapadę, czyniąc zejście co najmniej o około godzinę dłuższe (np. jeśli na szlaku jest informacja, że trasa w dół jest przewidziana na 3h, to ja potrzebowałam 4h). Nic więc dziwnego, że kolejny dzień urlopu zapowiadał się podobnie… A ponieważ jestem zachłanna na „moje hobby”, próbowałam tego dnia namówić dziesięcioletniego syna na przedłużenie wycieczki o kolejny etap tj. o Czerwone Wierchy. Bezskutecznie, bo Maksymilian tego dnia miał już dość wspinania się. Zatem rozpoczęło się nasze schodzenie… z 2100 m. npm. To była stosunkowo trudna trasa. Uszliśmy niedużo, przy czym ja wyraźnie czułam ból. W pewnym momencie zauważyli to mijający nas ludzie. Zwrócili oni uwagę na moje kolano, pytając o przyczynę mego utykania. Opowiedziałam im zatem historię mojej kontuzji. Jeden z nich okazał się być księdzem, a drugi katechetą. Zapytali, czy mogą pomodlić się o całkowite uzdrowienie mojego kolana. Oczywiście zgodziłam się. Podczas modlitwy czułam rozchodzące się ciepło. Na koniec spotkania uwielbiliśmy wspólnie Pana, a ksiądz nas pobłogosławił.

Kiedy tylko ruszyłam na trasę zorientowałam się, że nie czuję żadnego bólu. Zazwyczaj po postojach moje kolano robiło się „sztywne”. Dlatego natychmiast zaczęłam krzyczeć do oddalających się „dobrodziejów”, że nic mnie już nie boli. Uwielbiałam przy tym Pana. Czułam w sobie taką niesamowitą radość, że po skałach zaczęłam skakać jak kozica. To było cudowne!!! Reakcja synka też była niesamowita. Cieszył się całym sobą i razem ze mną uwielbiał Pana.

Po godzinie marszu w dół w trudnych warunkach nadal schodziłam zupełnie normalnie, a nie po jednym „schodku”. Dzięki temu zeszłam w dlinę nawet przed czasem, a nie jak zwykle o jedną godzinę dłużej. Mogę chodzić po schodac. Zazwyczaj kolejnego dnia po górskiej wycieczce miałam problem z chodzeniem po schodach. Teraz nie tylko chodzę, ale wręcz biegam. Wiem też, że to, co będzie dalej zależny od mojej wiary. Jezus powiedział przecież: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Niech Pan będzie uwielbiony! To kolejne cuda w moim życiu!

Monika