Jestem matką piątki dzieci i babcią jednego wnuka. Wychowałam się w rodzinie katolickiej, gdzie nie było „niedzieli bez kościoła”. Chodziłam więc na msze, modliłam się, słuchałam rodziców. Gdy dzisiaj wspominam tamte lata, to myślę, że może trochę brakowało mi bliskości i ciepła rodziców.

Gdy byłam w szkole średniej, co roku chodziłam na pielgrzymkę do Pani Jasnogórskiej. W IV klasie liceum zapragnęłam być blisko Boga, więc napisałam do sióstr Urszulanek. Jednak po maturze poznałam mojego przyszłego męża. Powiedziałam mu o moim pragnieniu, a on odparł, że… zrobi wszystko, abym nie poszła do zakonu.

Narzeczony lubił wypić, ale ja nie znałam problemu alkoholizmu. Myślałam, że się zmieni. Jednak od początku moje małżeństwo nie było szczęśliwe. Był alkohol, przekleństwa, złe towarzystwo, kłótnie. Jeden, drugi odwyk, nic nie pomogło. Byłam załamana myślałam, że w niebie zapomnieli o mnie. Ale do kościoła chodziłam nadal, choć z modlitwą było różnie. Po 13 latach małżeństwa postanowiłam pozostać w separacji z mężem. W piątym roku rozstania, okazało się, że mąż ma raka wodnego w brzuchu. Odwiedzałam go w szpitalu i w domu. Przed końcem choroby kiedy byłam z dziećmi na niedzielnych odwiedzinach powiedział mi „Dziękuję, że do mnie przychodzisz”. Odpowiedziałam „Nie masz za co dziękować, przecież to normalne, że przychodzę”. Myślę, że to było takie pogodzenie między nami. Mąż umarł w listopadzie 2010 r. Nigdy bym nie przypuszczała, że aż tak mocno zaboli mnie jego odejście. Płakałam, ciężko było mi powstrzymać łzy na pogrzebie. Sześć lat wcześniej zmarł nagle mój tata. Ja wtedy miałam taki żal do Boga, że zabrał mi tatę – dobrego człowieka, a pozostawił przy życiu męża. Dlaczego? Żeby nadal mnie męczył ? Nie potrafiłam tego zrozumieć.

Po śmierci męża moja sytuacja bardzo się pogorszyła. Straciłam alimenty na dzieci, nie mieliśmy renty rodzinnej, bo nie pracował nigdzie na stałe, a ja byłam bez pracy. Jeszcze w czasie separacji byłam trochę z jednym facetem, potem z drugim i trzecim. Szukałam szczęścia, jakiego nie miałam z mężem. Kiedy zostałam bez pracy, bez pieniędzy, załamałam się. Cała ta sytuacja odbiła się na moich dwóch synach. Jeździłam do psychiatry, bo był problem z nerwami i z zachowaniem dzieci. Potem najstarszy syn został ojcem. Nie podobało mi się to, bo nie lubiłam łagodnie mówiąc dziewczyny syna. Zaznaczę, że nie są razem, ale utrzymujemy kontakt z dzieckiem. To wszystko było dla mnie za dużo. Załamałam się i w konsekwencji popadłam w depresję. Chciałam wyjść z domu i iść przed siebie, bo nie potrafiłam tak żyć i nie miałam siły. Mówiłam sobie cały czas, że ja to chyba mam już pokutę na ziemi za moje grzechy. I pocieszałam się, że może kiedy gdy umrę będę mniej cierpiała tam na górze.

W końcu znalazłam pracę. Od 7 lat biorę non stop leki, ale mówię wszystkim, że gdybym nie chodziła do kościoła i nie wierzyła, że tam na górze w niebie jest ktoś, kto nade mną czuwa i pomaga mi w trudnych chwilach, to nie wiem, jak wyglądałoby moje życie.

Te rekolekcje misyjne były dla mnie jak kilkukrotnie zwiększona dawka leku. Chodziłam codziennie. Mogłam słuchać i słuchać słów ks. Tomasza i nie czułam upływającego czasu. Misje się skończyły kilka dni temu, a mi już brakuje tych chwil. Słuchając księdza misjonarza miałam wrażenie, jakby to sam Pan Jezus do mnie przemawiał. Zawierzyłam swoje życie Panu Jezusowi i Mateńce. Teraz będę prosić o pomoc w trudnych chwilach i decyzjach Ducha Świętego. Długo obiecywałam sobie, że rzucę palenie, ale nie wychodziło. A teraz się udało! Nawet mnie nie ciągnie, aby kupić nową paczkę. Zawdzięczam to Panu. Ponieważ mój najstarszy syn, podobnie jak śp. Mąż, również nadużywa alkoholu, podpisałam abstynencję na pięć lat w jego intencji. Wierzę całym sercem, że z pomocą Trójcy Przenajświętszej i za wstawiennictwem Maryi wszystko się poukłada. Moi trzej synowie nie chodzą do kościoła i odsunęli się od Pana. Dodatkowo, moja córka po bierzmowaniu też odsuwa się od Boga. Żadne z moich dzieci, które mogły być na misjach nie były ani razu. Będę się modlić aby znowu odnalazły drogę do Pana; by ujrzeli to światełko w ciemnościach, które do Niego prowadzi.

Wiem, że to ja muszę być teraz jeszcze silniejsza Panu, aby dzieci ujrzały miłość Pana w moim zachowaniu. Jestem szczęśliwa żyjąc samotnie i pełna nadziei na przyszłość. Chwała Panu!

Wdzięczna Parafianka

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Chcę podzielić się doświadczeniem dotknięcia Bożego podczas Misji ewangelizacyjnych, jakie odbyły się w październiku 2019 roku w bazylice parczewskiej. Jestem osobą wierzącą i praktykującą, ale właśnie w tych dniach zrozumiałam, że dotychczas uczęszczałam na Msze Święte, jak na czterdziestopięciominutowe randki z Jezusem. Dzięki tym misjom odkryłam, że On zainteresowany jest małżeństwem, bo chce uczestniczyć w każdym momencie mojego życia.

Dotarło to do mnie w piąty dzień misji, kiedy wracałam z pracy, jak to zwykle czynię przez plac kościelny i spotkałam księdza Tomasza (misjonarza). Wymieniliśmy pozdrowienia i wówczas coś we mnie drgnęło. Duch Święty w tym dniu przyprowadził mnie do spowiedzi, którą odkładałam przez długi czas. Nauka w tym dniu była do mnie i o mnie, a dzięki przyjęciu księgi Pisma Świętego, nałożeniu rąk i wypowiedzeniu we wspólnocie Kościoła przebaczenia względem Boga, siebie i bliźniego zadra z mojego serca została usunięta. Cierpiałam przez wiele lat od dzieciństwa, gdyż wychowywałam się w dysfunkcyjnej rodzinie, odkąd sięgam pamięcią w moim rodzinnym domu były konflikty, kłótnie i alkohol.

Ile mnie to kosztowało, to tylko Bóg wie, bo nie należałam do osób wylewnych. Jedynie do Niego się zwracałam i ze łzami w oczach pytam: dlaczego Panie tak się dzieje, zmień tą sytuację, żebym mogła mieć normalny dom, żebyśmy nie musieli uciekać z domu, z obawy o swoje zdrowie i życie.

Wołałam, prosiłam, ale Bóg nic nie robił i milczał. Wówczas przychodziła rozpacz, zwątpienie, bezsilność, a nawet złość. Na tamten moment uczestniczyłam w życiu Kościoła, należałam do KSM, jeździłam na pielgrzymki, czytałam Pismo Święte, z którego niewiele wówczas rozumiałam, bo nie czytałam Go sercem. Potem sobie tłumaczyłam, że Bóg jest tylko dla wybranych, bo ja mimo, iż stawiam sobie coraz wyżej w życiu duchowym poprzeczkę, to i tak nic nie mogę od Niego uzyskać. Poprzez te bolesne doświadczenia odchodziłam od Boga. Jednak po jakimś czasie wracałam, bo jakaś cząstka mnie tęskniła za Nim.

Nie zapomnę chwili, kiedy przeczytałam Psalm 63, który wyjaśnił mi wszystko, że ja tego Boga szukam i tęsknię za Nim, jak ziemia zeschła spragniona bez wody. Wieczorami gdy było mi źle, bardzo lubiłam patrzeć na rozgwieżdżone niebo i wtedy zdawałam sobie sprawę, że Bóg jest, przecież stworzył to wszystko.

Niestety przyszedł czas, kiedy musieliśmy opuścić dom rodzinny, po ciężkiej chorobie straciłam mamę wówczas poczułam, że nie mam już nic, jestem sierotą zupełną bez rodziców i kolejna zadra w sercu i pytania o to co dalej.

Pomimo tych doświadczeń Bóg zawsze był obecny w moim życiu chociaż tego nie dostrzegałam. On zawsze stawiał dobrych ludzi na mojej wyboistej drodze, skończyłam szkołę, studia, podjęłam pracę, mam dach nad głową ale ciągle czułam jakąś pustkę, niedosyt, ciągle miałam wyrzuty sumienia to tak jakby ścierały się we mnie dwie sfery – ludzka i boska, ciało chce tego a duch mówi „nie”.

W końcu wygrała ta boska. Dotarła do mnie ta prawda, że z krzyża wyrosło zmartwychwstanie. Jezus z krzyża wołał „Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”. Skoro im Jezus wybaczył w sakramencie pokuty to i ja muszę wybaczyć idąc za Jego przykładem.

On zapowiedział, że idąc do Domu Ojca aby przygotować nam miejsce nie pozostawi nas sierotami, ześle nam Swego Pocieszyciela, który nasz wszystkiego nauczy. Jezus uleczył moje wszystkie rany, uwolnił mnie, abym mogła żyć pełnią życia, nie oglądając się wstecz ale wytężając siły do tego co przede mną, aby osiągnąć życie wieczne i to jest bogactwo a nie to co zżera mol i rdza.

Jest taka pieśń, która zapadła mi w pamięć a nosi ona tytuł „Będzie piękne spotkanie”, jej słowa wskazują, że nie mamy miejsca stałego wśród wszystkich zakątków tej ziemi, szukamy wciąż miejsca swojego, wciąż do nowego dążymy ale przyjdzie taki dzień, gdy zapuka do Ciebie ktoś, wówczas powie Ci odnalazłeś swój dom, dom spotkania miłości i ja go odnalazłam, bo Pan wyszedł mi na spotkanie. Chwała Panu!

Parafianka z parczewskiej Bazyliki

 

Jestem 33-letnią mieszkanką Parczewa. W październiku brałam udział w misjach jubileuszowych. Wydarzenie bardzo ubogacające, napełniające od wewnątrz spokojem i siłą. Ważny tydzień dla każdego kto uczestniczył. W trakcie tego czasu przede wszystkim dziękowałam za te dni a prosiłam o zdrowie dla rodziny. Jednak jak się okazało później otrzymałam dużo więcej. W ostatnich dniach misji zaszłam w ciążę. Z mężem staraliśmy się o dziecko od 3,5 roku. Uprzejmie proszę o modlitwę za szczęśliwe rozwiązanie w lipcu i zdrowie. Dziękuję z góry!